Caleb Swaggert wygląda jak śmierć na chorągwi, pomyślała Katrina, zatrzymując się przy wejściu do sali
84 szpitalnej, na której leżał. Stukot jej wysokich obcasów przestał rozbrzmiewać urywanym staccato na korytarzach Szpitala Naszej Matki Boskiej Bolesnej. Nie porozmawiała z nikim z personelu, tylko wkroczyła na salę, jakby gdyby nigdy nic. Caleb leżał na szpitalnym łóżku, które było zabezpieczone sterylnymi, metalowymi poręczami. Był chudy jak szkielet, skórę miał bladą i obwisłą, a jego czaszkę oblepiało tylko kilka siwych kosmyków. Jego brązowe oczy tak pociemniały, że wydawały się czarne, i były mocno zapadnięte. Nawet ich nie mrużył, patrząc na telewizor - na ekranie jakiś telekaznodzieja żarliwie rozwodził się o zapłacie za grzech. Caleb był podłączony do aparatury rozmaitymi rurkami i przewodami i sprawiał wrażenie kogoś, kto jest jedną nogą w grobie. Jednak jego kiepski stan zdrowia nie był dla Katriny zaskoczeniem. Zaszokowała ją raczej wielka liczba religijnych wizerunków. Trzy nowe Biblie na stoliku przy jego łóżku, kilkadziesiąt przyczepionych do ściany obrazków Jezusa i świętej Marii, figurki Chrystusa stłoczone na okiennym parapecie i na stole, gdzie znajdowały się nie tylko jego grzebień, pudełko chusteczek higienicznych, szklanka z wodą i elektryczna maszynka do golenia, ale także miniaturowa szopka bożonarodzeniowa, chociaż do świąt było jeszcze z pół roku. Diabeł z pewnością nie miał tu na co liczyć. W pewnym sensie było to niesamowite. Co do Caleba, właściwie był u progu śmierci. Jeśli Katrina chciała przeprowadzić wywiad, a bardzo jej na nim zależało, to musiała się pośpieszyć, żeby nie ubiegła jej kostucha. - Pan Swaggert? - zagadnęła, budząc w nim popłoch. Podskoczył, a monitor nad jego głową na chwilę zwariował. Swaggert odwrócił wychudzoną twarz do gościa. - Nazywam się Katrina Nedelesky. - Powoli szła w kierunku łóżka, jakby starała się podejść bojaźliwego źrebaka. Jakby ten staruszek miał siłę uciekać. Zmusiła się do uśmiechu. Miała nadzieję, że wygląda choć trochę przekonująco. - Pamięta pan? Z magazynu „Lone Star”. Na moment zmarszczył upstrzone plamkami czoło, ale zaraz przypomniał sobie, o co chodzi. - Czy dostał pan umowę, którą panu wysłałam? - zapytała, podchodząc bliżej do łóżka i próbując nie okazywać obrzydzenia na widok jego kościstego ciała. W gruncie rzeczy nie spodziewała się, żeby wiele pamiętał. Ten facet ledwo był przytomny. Miała jednak nadzieję, że uda mu się odtworzyć przebieg wydarzeń tej nocy, kiedy zastrzelono Ramóna Estevana. - Pani jest tą reporterką? - zapytał suchym, bardzo zachrypniętym głosem. - Tak. - Kiwnęła głową i pomyślała, że jednak nie jest tak źle z jego umysłem. - Zaproponował mi pan wyłączność na zeznanie w sprawie Rossa McCalluma. - Pamiętam. - Oczy mu zabłysły. Rzeczywiście ją rozpoznał. - Zawarliśmy umowę, prawda? - Z całą pewnością - A pieniądze po mojej śmierci zostaną przekazane mojej córce, Celeste. Celeste Hernandez. Przesłałem pani jej adres do El Paso. - Tak, tak, mówiliśmy już o tym. - Chyba z milion razy. - Mam w kartotece adres, imię i nazwisko Celeste - zapewniała Katrina, czując przy tym lekkie wyrzuty sumienia. Bez względu na swoje dawne postępki potrafił przynajmniej wykrzesać z siebie choć trochę ojcowskiej odpowiedzialności. Niektórzy ludzie, włącznie z nią samą, nie mieli tyle szczęścia. Pomarszczona twarz Caleba wyrażała wzruszenie. - Nie byłem dla niej dobrym ojcem. Rozstałem się z jej matką, jeszcze zanim mała przyszła na świat. - A więc to 85 była próba odpokutowania za przeszłość. Katrina straciła wiele szacunku dla starego piernika, ale uznała, że lepsza choć odrobina ojcowskiego zainteresowania niż całkowity jego brak, i nawet jeśli miłość do dziecka przychodziła późno, można byłoby powiedzieć: „Lepiej późno niż wcale”. - Chcę przeznaczyć połowę pieniędzy na Naszą Matkę Boską Bolesną, a drugą połowę zostawię Celeste - dodał z naciskiem Caleb i zaniósł się suchym rechotem. - To znaczy, po tym jak pani zapłaci za sosnowe pudło, w którym się znajdę. - Wszystko jest już załatwione. Przyniosłam nawet dokumenty - odparła. Otworzyła neseser i wyjęła szeleszczącą szarą kopertę. - To egzemplarz dla pana. Zostawię go tutaj. - Położyła kopertę na stoliku blisko miniaturowej figurki małego Jezusa w żłóbku, ale Caleb potrząsnął głową. - Proszę to włożyć do szafki, dobrze? Jak zostawi pani tę kopertę na wierzchu, to ktoś może ją ukraść. - Kto taki, mianowicie? - Nigdy nic nie wiadomo, ale ja nie ufam nikomu, z wyjątkiem naszego Pana i Zbawcy, Jezusa Chrystusa. - To chyba dobre podejście. - Starała się nie mówić sarkastycznym tonem. Wcisnęła kopertę do szafki, w której